Słowa były ze mną zawsze. Ładniejsze lub brzydsze, łagodne lub dosadne, bardziej lub mniej wyrafinowane. Życie płynie szybko, a to co zostaje, zostaje często w słowach. Bez nich umyka. Nieopowiedziane, nienapisane ucieka. I wcale nie chcę tego pisać, bo nie jestem fanką dzienników i nie zapisuję całej mojej rzeczywistości. Ani nawet jej połowy. Regularność to nie moja sprawa.
A jednak to napisane nabiera innego wyrazu. Staje się w słowach. I ja też staję się w słowach.
Ta książka jest ze mną od prawie dwóch lat i ciągle nie doczytałam jej do końca. Pewnej niedawnej bardzo późnej nocy, w perspektywie niedalekiego świtu, szukałam ołówka. I ten ołówek był w tej właśnie książce. Zaczęłam czytać:
„Nie nauczyłam się niczego, nie jestem nowym człowiekiem. Po dniach pełnych wstydu.
Ciągnę dalej.
Mam jedno życie nie podlegające wymianie.
Któregoś dnia w końcu lipca – dwudziestego czwartego lipca roku 2001 – termin wydania książki wpada 1 sierpnia – pojawia się natchnienie.
Podnosi się klapka w głowie, rozświetla mrok, otwierają się drzwi. Ustępują stres i napięcie, wracają siły, mam dostęp do swoich zasobów, znów potrafię.
Czuję, jak płyną słowa, nie wiem, z jakiego źródła, ale źródło bije. Jestem w stanie łaski zwanym „flow”, bo uwolnił się przepływ zatamowanych i niedostępnych przedtem zasobów wiedzy i umiejętności. Wszystko płynie tak, że nie muszę się wysilać, płynie bez przeszkód, układa się w całość.”
Bodil Malmsten, Cena wody w Finistere.
Była 2.30 w nocy, a ja o 4.00 musiałam wstać na pociąg. Zawsze tak jest. Zawsze pojawia się wtedy, kiedy nie mam pod ręką nic do pisania lub wtedy, kiedy MUSZĘ zrobić coś innego.
Ale teraz czuję, że MUSZĘ właśnie to napisać, zapisać, zanotować, żeby nie umknęło. Że to ważne i teraz już nie poczeka. Jestem gotowa. Spanie poczeka, zmobilizowany organizm działa cuda. Że wszystko w życiu ma swój sens, że wszystko zmierza do swojego celu, że nic nie dzieje się przypadkiem. Wiem. Od dawna wiem. Czasem jednak w to powątpiewam. Pozwalam dać się zwariować temu światu i zapominam o sobie. Teraz się to dzieje. Pisanie chodzi za mną od dawna. I tamtej nocy, kiedy dawno już powinnam była spać przykładnie, przyszło. Znienacka, niezapraszane, ale wyczekiwane. Był Jorge Luis Borges kilka lat temu, jest Bodil Malmsten teraz.
Pisanie – natchnienie – listopad.
Listopad jak dotąd szary tego roku, zagubił swoją zwykłą, coroczną, listopadową magię, teraz nabiera barw. Listopad, mgła, szarość, wilgoć, pisanie. Mój czas. Za trzy dni mam urodziny. Trzydzieste.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz